Po 3 dniach lenistwa w domu. Opalanie, kąpiel w basenie, gra w bilard, smakowanie drinków (zdaniem Bożenki moje drinki Libre Cuba są znacznie lepsze niż w Tortugueurro ).
Czwartego dnia wybieramy się na 3 dniową wycieczkę.
Planowaliśmy wyjazd w góry. Nad jeziorem Arenal jest czynny, ziejący lawą wulkan Arenal. To ok. 200 km górskiej drogi. Rano pogoda była niepewna i nauczeni doświadczeniem z wulkanem Poas zmieniliśmy zamiar i wyruszyliśmy do Quepos, miejscowości nad Pacyfikiem. Dojazd to też ok. 200 km górską drogą, ale pogoda, jak przewidywaliśmy, pewna.
Quepos z wysoką temperaturą i wilgotnością przypomina Nowy Orlean. Wąskie uliczki, drewniane domy w stylu kolonialnym. Jest to centrum wędkarstwa morskiego. Wyjazd łodzią na cały dzień to wydatek 350 USD. Bożenka wytargowała 260 USD (bez gwarancji złowienia czegoś) ale i tak to za drogo. W barach wieczorem przesiadują amerykanie po 50-stce.
Mimo, że jest tam drogo, codziennie zamawiałem na kolację inną rybę: machi-machi (dorado), swordfisch. Wieczory spędzaliśmy przy drinkach i piwie ( z lodem ). W biurze turystycznym obok naszego hotelu wykupiliśmy wycieczkę na Conopy Tour. Jest to jazda na stalowych linach rozpiętych między platformami umocowanymi na wysokich drzewach. Odcinki między platformami 250-450 m. Wszystko to odbywa się w Rain Forest na dużej wysokości. Nie wiem czy z powodu dużej wilgotności i temperatury ( a może ze strachu ?) poczułem się przez chwilę nie najlepiej – miałem mroczki przed oczami.
Zdjęcia z tej imprezy będę musiał ocenzurować, bo Bożenka zrobiła mi zdjęcie w momencie lądowania na platformie gdzie miałem nie najmądrzejszą minę.
Powrót drogą szutrową 60 km do znanego już Jaco. Jest to z kolei ośrodek dla surfingowców.
Powrót do domu znaną już drogą, ale w dzień, przy dobrej widoczności.
W górach prowadziłem ja, mimo, że Bożenka okazała się dobrym kierowcą.