Wszystko co piękne musi się kiedyś kończyć.
W środę 6-ego wróciliśmy z Quepos a już w piątek odwoziłem Bożenkę na samolot do Chicago.
Żeby nie zostać sam w tym dużym domu wymyśliłem sobie parodniowy wyjazd do Panama City. Nie udało się zarezerwować wcześniej biletu na autobus w Ticabus – znanym już wcześniej. Po pożegnaniu się z Bożenką na lotnisku pojechałem Fordem do San Jose.
Tam w systemie standby kupiłem bilet do Panamy i już za parę godzin siedziałem w Ticabusie. Ok. 900 km panamericany – górskiej, krętej drogi. 17 godzin jazdy. Panama jest dość tania. Hotel z klimatyzacją 15 USD za pokój, posiłek w ulicznym barze 3-5 USD, piwo w barze 1 USD, duży półmisek małych małży – 4,5 USD.
Był jednak problem. Zaraz po przyjeździe dowiedziałem się, że mimo iż mam wykupiony bilet powrotny na 11-go, nie ma miejsc. Wyjazd 12-ego – mógłbym nie zdążyć na samolot do Polski. Czekanie i liczenie na standby – zbyt wielkie ryzyko. Po wyjściu z hotelu na pierwszym skrzyżowaniu ktoś z samochodu krzyczy do mnie – nie poznajesz mnie, razem jechaliśmy w ticabusie. Był to Panamczyk w wieku ok. 35 lat.
Oczywiście pomaga mi znaleźć innego przewoźnika, pokazuje miasto i zawozi mnie nad Kanał Panamski. Tam psuje mu się samochód. Wciskam mu 15 USD.
1,5 godziny siedzę na pierwszej od Pacyfiku słynnej śluzie Miraflores opisywanej przez samotnych żeglarzy. Jest akurat w śluzie ogromny kontenerowiec MAERSK
Drugie taxi też za 15 USD „wyjątkowo tylko dla mnie” pokazuje mi piękne miejsca w starej zabytkowej części miasta. Zawozi mnie do starej kolonialnej dzielnicy San Filipe. Jest to najładniejsza i największa „starówka” jaką znam.
Następnie bulwarem wzdłuż wybrzeża idę pieszo ok. 10 km do nowoczesnego Down Town. Po drodze trafiłem, a jakże, na targ rybny. Co 2 km Cerveza. Nowoczesna dzielnica z daleka przypomina Manhatan. Ale do zwiedzania nie ma nic – banki ?
Miałem szczęście ( czy też nieszczęście ) trafić na przemarsz barwnego korowodu, który miasto podzielił na dwie części. Jak zrobiło się późno, nie mogłem dostać się do hotelu, by zdążyć na autobus. Jak pytałem policjanta kiedy to się skończy, odpowiedział maniana – trwa to całą noc. Najpierw w małych przyległych uliczkach zbierają się „przebierańcy” i platformy z ogromnymi dekoracjami. Później wlewa się to w główną ulicę i przy muzyce (regee?) trwa przemarsz. Widzowie znoszą krzesła, taborety i w 3-4 rzędach zajmują miejsce wzdłuż ulicy na chodniku. Maszerują reprezentacje różnych firm i banków. Większość tych firm ma swoje orkiestry , a każda gra swoją muzykę. Tak z czasów swojej młodości pamiętam pochody 1 Majowe. Ale tu, z jakiej okazji? Bożego Narodzenia ? Wszystko to obstawia policja, tak że przejście na drugą stronę ulicy było niemożliwe.Wybrałem drogę powrotną wzdłuż wybrzeża. Wytchnienie znalazłem w ogródku hotelowym restauracji – 3 x Cerveza. Piwo podają zawsze dobrze schłodzone i w zmrożonych szklankach (w Quepos i Jaco piwo podają z kostkami lodu).
Największa wpadka w Panamie ? Chciałem zmienić 100 USD na miejscową walutę nie wiedząc, że w Panamie walutą jest właśnie dolar. Dziewczyny z okienka za cholerę nie mogły się ze mną dogadać, a ja byłem uparty.
I tak musiałem podjąć pieniądze w bankomacie, bo prawie w całej Centroameryce nie chcą przyjmować nominałów 100 USD. W banku w Panamie wywieszka: Nie akceptujemy banknotów 100 USD serii AB, BC i coś tam jeszcze