Na drugi dzień szósta rano wsiadam do mikrobusu Asio-podobnego (toyota) i jadę do Copan w Hondurasie. Są tam jedne z najbardziej znanych ruin z epoki Majów.
Jedziemy górską szutrowo –asfaltową drogą, która nosi nazwę autostrady panamerykańskiej, której długość wynosi 15 000 km.
W busiku słyszę znajomy mi język i tak poznaję trzech młodych Czechów: piękna i zaradna Veronika, jej chłopak Honza i kolega szkolny Honzy – Zdenek. Okazali się pasjonatami starych kultur. W zeszłym roku byli w Peru, w tym roku chcą zwiedzić Gwatemalę, Honduras i Meksyk, a na przyszły rok planują Kambodżę. Byli bardzo mili. Przylgnąłem do nich, jak się okazało, na tydzień.
Honza był doskonałym przewodnikiem. W Copan, znanej i drogiej miejscowości, znalazł hotel – pokój 5-osobowy 8 USD od osoby. Pierwszego wieczora Veronika przygotowała pyszną kolację: wariacje avokado, czosnek i śmietana. Dosiadły się do nas dwie młode Holenderki. Instynkt myśliwego podszepnął mi, by wyciągnąć jedną z tequili przeznaczoną do Polski na prezent. Była to bardzo zła inwestycja, po wypiciu pół butelki Holenderki przytuliły się do siebie i zniknęły w swoim pokoju.
Uczę Czechów mówić po polsku. Idzie mi to bardzo dobrze. Tylko nie wiem skąd Zdenek często powtarza kurwa, kurwa... Ja tych słów nie używam.
Copan robi na mnie duże wrażenie, resztki wspaniałych budowli Majów oraz niemal nienaruszona przyroda z tego okresu ( ogromne drzewa Ciba).