Jestem ponownie w Bangkoku. Sam.
Ma to swoje złe [wiadomo] i dobre strony. Z Czechami dzień trwał 18 godzin.
Wiadomo, ich urlop - 30 dni mój - 130.
Mam więc czas na odespanie i zaplanowanie pozostałych dni [wylatuję 21 go]
Plany robię ambitne i napięte, by później demonstrując sam przed sobą swoją wolność odpuszczam sobie. Nie wiem tylko czy to jeszcze wolność czy to już lenistwo.
Bangkok kojarzył mi się z orientalną muzyką, tysiącem różnych zapachów wschodu, Ginami zaklętymi w karafce i latającymi dywanami.
I taki właśnie jest. W części nowoczesny – wieżowce, estakady napowietrznych autostrad przecinających miasto. w części zaś stary, barwny, orientalny.
Hurra! Czesi w drodze z Kambodży do Laosu wpadną do Bangkoku.
Umawiamy się sms-em pod moim hotelem. Łazimy po Ram Bhuttri i Khao Sun do drugiej w nocy. Kolacja i piwo w ulicznych kramach.