17-18.02.2005
Wreszcie koniec rozładunku. Odpływamy do domu. Na Bałtyku sztorm, ale na krótkich falach ALEKSANDER płynął jak po stole. Może dlatego, że Jemu też się spieszyło do domu. 18-ego ok. 14:00 stoimy na redzie w Szczecinie. Taxi na dworzec, a potem Intercity do domu. W kierunku Warszawy jedziemy Andrzej Szczerbiński z Teresą i ja z Makowieckim. Mimo, że jednym pociągiem, jedziemy w oddzielnych wagonach. Nie wszyscy wytrzymaliśmy ze sobą do końca. Szkoda...
Dziękuję za wspólne spędzenie wspaniałych 82 dni:
-Andrzejowi M. – któremu radziłem by prosił Armatora o zwrot połowy zapłaty za rejs (opuścił połowę posiłków). Dziękuję też za dwie książki ze wspaniałą dedykacją – dla moich córek.
-Andrzejowi Sz. – za codzienne wiadomości z Radio France i przy okazji przepraszam za ogrywanie w remibrydża.
-Marii – osobie od początku do końca rejsu pogodnej i uczynnej. Wzór kompana podróży.
-Teresie, której niestety klasy starczyło tylko w jedną stronę. W drodze powrotnej skłócona była ze wszystkimi (nawet z Marią).
-Leszkowi – który stanowił wielką zagadkę. Miły, towarzyski, chodząca wiedza encyklopedyczna, Mr. Jackyl. Po wypiciu wódki (duże ilości...o bardzo duże) – staje się Mr. Hyde: agresywny, nietolerancyjny... Problem w tym, aby proporcje nie były zwichnięte...