2.01.2005
W okolice San Pedro dopłynęliśmy wieczorem. Pilot umówiony jest na 8:00 rano. Stajemy w dryfie. Około 5:00 rano budzą mnie dzwonki – sygnał ruszania. Przez bulaj widzę rzęsiście oświetlony pokład, a w wodzie, z lewej i prawej strony, srebrzyście mieni się duża ławica małych rybek. W ławicy tej żeruje kilkadziesiąt dużych delfinów. Widok niesamowity. Po chwili światła zgasły i statek ruszył. Może to tylko sen...
Wpływamy do portu i jak zwykle czekamy na przepustki. San Pedro jest jak z bajki: maleńki port na kilka statków, z lewej i prawej rozciągają się plaże oddzielone od oceanu białą pianą przybojów; za plażami zalesione wzgórza. Oby załadunek kakao trwał jak najdłużej...Wczoraj po raz pierwszy opuściłem II kolację – coraz trudniej przecisnąć mi się przez wąskie drzwi łazienki. Jest okazja wysłać list pocztą kurierską. Chętnie skorzystam...
3.01.2005
San Pedro zasługuje na swoją nazwę. Port i jego okolice są równie piękne jak jego nazwa. Cudowne wybrzeże: puste, a czyste plaże; niebezpieczne tylko fale przybojowe. W zeszłym roku utopiło się tu dwóch młodych marynarzy z Polski. Im dalej od portu tym droższe lokale, na końcu hotel z basenem. Po drugiej stronie asfaltowej drogi, ciągnącej się wzdłuż plaż, najpierw wieżowiec z dyskoteką na parterze (piętra puste po odjeździe rodzin komandosów francuskich), dalej parterowe posiadłości, jeszcze nie splądrowane, wystawione na sprzedaż. Jak dotąd życie rozgrywa się miedzy portem, a najbliższym „Seamens Club” i dyskoteką w wieżowcu. „Seamens Club” jest bez klimatyzacji i wygląda na piracką knajpę z XIX wieku. Cztery stoliki na zewnątrz, w środku bar i taras z wyjściem na plażę. Piwo „Flag” 0,65 l kosztuje tu 2USD. Gra dobra muzyka. Przychodzi dużo dziewczyn, wszystkie bajecznie tańczą. Siedzimy tam do 22/23, a potem przechodzimy na drugą stronę ulicy do dyskoteki. Jest klimatyzacja, parkiet do tańca i zaciszne stoliki pooddzielane od siebie fajnymi przegrodami, ściany wokół parkietu wyłożone są lustrami – dziewczyny chętnie tańczą przeglądając się w nich.
Pierwszego dnia po obiedzie Teresa zaczepiła dwie czekoladki i rozmawiała z nimi po francusku – mimo moich wcześniejszych próśb. Jedna z nich nawet mi się podobała. Zrobiłem sobie z nimi zdjęcie. ..
4.01.2005 ; 5.01.2005
Rytm dnia nie zmieniony: rano plażą, sjesta poobiednia, a wieczorem „Seamens Club” i dyskoteka. Opędzam się od natrętnych dziewczyn. Wymyśliłem sobie taki wybieg i powiedziałem, żeby dały mi spokój bo jestem gejem, ale wydawało mi się, że zobaczyłem błysk zainteresowania w oczach dwumetrowego Murzyna, który obsługiwał nasz stolik, więc szybko się z tego wycofałem. Niewiele piszę w tych dniach, ale czy kiedykolwiek ktoś pisał pamiętnik z raju???!!!
6.01.2005
„Moje Wielkie Polskie Urodziny” – tytuł zapożyczony (a w ogóle to nie moje tylko Gienka).
Wczoraj do obiadu każdy dostał butelkę dobrego piwa. Okazało się, że był to poczęstunek od II mechanika – Gienka, który obchodził urodziny. Złożyliśmy mu życzenia. Wieczorem jak zwykle w „Seamens Club”. Wchodzę, a tam: stoły pozsuwane w jeden, białe obrusy, na stole frykasy, w które zaopatrzony był statek. Początek był uroczysty i podniosły, a zakończyło się jak zwykle kończy się przyjęcie w Polsce. Talerzyki jednorazówki, w zakąski wbite kolorowe plastikowe widelczyki. W 30 sekund Czarne Damy rąbnęły wszystkie – łącznie z zapasem leżącym na środku stołu – i powpinały sobie we włosy. Dziewczyny, zazwyczaj ciche i spokojne, nie przyzwyczajone do polskiej wódy – przynajmniej nie w takich ilościach – zamieniły się w agresywne i głośne lwice. Kiedy Leszek (z maszyny_ – chłopak o duszy wojownika – chciał jedną z nich przepędzić, zwarła się z nim; w to wszystko wtrącił się czarny ochroniarz, ten dwumetrowy, cała trójka przeleciała przez barierkę tarasu i spadli z wysokości ok. 4 metrów na szcęście na piasek. Było cucenie, a potem już coraz gorzej Dzis nie ma na plaży, Andrzeja M., którym próbowałem się opiekować. Uczciwie mówiąc zapowiedział swoją tygodniową nieobecność – znak, że wkrótce wypływamy (nie pije w portach). Brakowało mi będzie późno- wieczornych rozmów „jak pisarz z pisarzem”. Nie jestem zarozumiały, ale rozmów tych bardziej potrzebuje Andrzej jeśli chce pisać o faktach, których – mówiąc delikatnie – przeoczył.
7.01.2005
Podobno ostatni dzień pobytu w San Pedro, kończy się załadunek kakao. To chyba dobrze, bo chciałbym zapamiętać to urocze miejsce takim, jakie wrażenie sprawia do tej chwili, a wiem, że wszystko musi spowszednieć. Dotąd nie razi mnie wszechobecny, w porcie i na drogach, czerwony kurz, intensywny zapach kakao i wysoka temperatura 35 stopni.
8.01.2005
Kolejny ostatni dzień pobytu w San Pedro. Wczoraj byłem chyba ostatni raz
w „Seamens Club”. Było trochę smętnie. Marynarze przynieśli dla dziewczyn jakieś prezenty: czekolada, jabłka, kiełbasa suszona). Jarek – elektryk – dostał od swojej dziewczyny afrykańską koszulę – czarną w kolorowe kwiaty. Podobno sama ją uszyła. Leszek przyniósł aparat i robił narzeczonej zdjęcia (mieszka u niej od 5 dni). Klub ten jest jakimś zaczarowanym miejscem. Wciągu dnia, będąc na plaży, przyglądałem się budynkowi. Jest to ruina z pozaginanym dachem, obdrapanymi ścianami, podłogą łataną deskami, ze stołami własnej roboty. Wieczorem wszystko się zmienia. Z kolumn słychać muzykę, w tle szum oceanu. Wzdłuż poręczy tarasu stoją wystrojone dziewczyny, niektóre tańczą. Stoliki zastawione schłodzonym piwem i orzeszkami. Na ścianie, pod sufitem, obok kolorowej jarzeniówki, przesiaduje cały czas zaczarowana jaszczurka. W nocy ocean podchodzi pod budynek (jest przypływ). Daje o sobie znać, w momencie nałożenia się fal, doniosłym hukiem. Wszystko to wydaje się nierealne. Wracam na statek plażą. Wchodząc do łazienki, szybko przechodzę do kabiny natryskowej, żeby nie widzieć w lustrze swojej rozmarzonej gęby.
Musze spytać Andrzeja jak to było u niego: czy najpierw zaczął pisać, a dopiero potem pić – bo jeśli odwrotnie to jeszcze wszystko przede mną...
P.S. Przed bramą portową spotkałem Roberta. Jest to bardzo fajny facet (ten dwumetrowy ochroniarz). Pochodzi z Ghany, 8 lat spędził w Anglii. Nie pracuje, mówi, że tu niewiele potrzeba, żeby fajnie żyć. Ma dziewczynę, która go żywi. Kręci się koło klubu – zawsze ktoś postawi piwo albo da dolara. Jest uczynny. Serdecznie mnie pożegnał: „Do zobaczenia za rok”. Dałem mu 5 USD (to w końcu tylko 15zł.). Może jednak mam coś z geja...