22.12.2004
Godzina 8:00 jesteśmy 70km od Lagos. Przy śniadaniu wysłuchuję o wszystkich okropnościach, jakie spotkają mnie jeśli zejdę na ląd. Jeśli wrócę okradziony i zgwałcony, ale żywy, to będę miał szczęście. Po obiedzie dopłynęliśmy do Lagos. Stoimy wraz z ok. 30 statkami na redzie, czekając na pilota. Ma zjawić się około 16:00. Widok przy wpływaniu do portu jest piękny – dużo zieleni, wieżowce centrum. Za chwilę jednak pokazują się osiedla altanek biedoty. Jest to najbardziej zaludniony kraj Afryki. Lagos z okolicami liczy około 10 milionów ludności. Wszyscy od kapitana do marynarza przestrzegają, że jest bardzo niebezpieczny, ale na pewno trzeba zwiedzić. Rozmowy telefoniczne są bardzo drogie – 13zł/min. w tym jest czas, w którym nie odbiera się telefonu. Rozmowa Ewy kosztowała mnie 20zł. – dajmy więc sobie z tym spokój...
23.12.2004
Cały dzień na statku. Odprawy – jedna za drugą: celna, narkotykowa itp. Urzędnicy schodzą ze statku z „prezentami”. Nie jest to kłopotliwe dla nas, tylko dla kapitana statku. Trwa rozładunek. Wokół – na lądzie i z łódek- miejscowi sprzedawcy pamiątek, napojów i jakiegoś lokalnego przysmaku. Jutro po „wykupieniu” paszportów – haracz – po 30 USD, ruszamy w miasto. Cały dzień marynarze opowiadają co nas tam czeka. Brrr... nie chcemy w to uwierzyć – trzeba samemu zobaczyć. Zamówiliśmy na jutro o 9:30 przewodnika (20USD) i busa (80USD) – co na osiem osób nie jest drogo. Chcę wysłać na poczcie te bazgroły, no i jeszcze fajnie by było wrócić...
Jutrzejszy dzień zapowiada się więc ciężko, bo to Wigilia. Ma być jakaś choinka. Pewnie będzie trochę smutno...
24.12.2004 WIGILIA BOŻEGO NARODZENIA
Wigilia zaczęła się nie najlepiej. Na 9:30 mieliśmy umówionego przewodnika i samochód, ale się nie stawili. My natomiast nie otrzymaliśmy zwrotu paszportów i przepustek z Imigration Office. Miało być o ósmej, a potem „za chwilę”...
Jesteśmy już 3 dni w Lagos, a nie widzieliśmy miasta. Ja sobie to tłumaczę, że Pan Bóg darował mi jeszcze parę dni życia. Mesa kapitańska udekorowana, choinka, doskonałe menu – to wszystko zwiastuny świąt. Na obiad schabowy. Steward kręci, że to filet ze strusia. Zajadają wszyscy, wtrącając między kęsami coś o papieskiej dyspensie. Natomiast o 18:00 pełna gala. Oficerowie – białe, galowe mundury, pozostali ubrani świątecznie. Łamanie się opłatkiem z życzeniami, każdy z każdym indywidualnie. Na stole: karp smażony i w galarecie, śledzie – rolmopsy i w śmietanie – ryba (dorsz), filety po grecku; zupa grzybowa, czerwony barszcz z uszkami, kapusta z grzybami i łazankami; makiełki, kompot z suszonych owoców, szereg ciast. Każde z podanych dań, w tym dniu jak i w poprzednich, to kulinarne perełki, małe dzieła sztuki – a ja się na tym znam.
Mimo dobrego jedzenia, podniosłego nastroju było trochę smętnie – wiadomo dlaczego...
25.12.2004 I DZIEŃ ŚWIĄT
Pierwszy posiłek w I Dzień Świąt to nie jest zwykłe śniadanie, więc z przyjemnością zajadam. Na półmiskach w zasadzie wszystko co w naszym domu: biała kiełbasa, mięsa pieczone i gotowane, wędliny; tylko może ładniej podane. W Wigilię jak i w święta podają białe i czerwone wino. Wreszcie dostajemy przepustki. Zamawiamy samochód i jedziemy do miasta. Zwiedzamy portową dzielnicę – Apapa. Zrobiłem trochę zdjęć. Chodzimy z przewodnikiem – kierowcą, byłym policjantem. Dużo elegancko ubranych ludzi i jeszcze więcej biedoty. Wciągu 4 godzin włóczenia, jedynymi białymi jakich widziałem byliśmy my. Okazało się, że byliśmy dla miejscowych dużą atrakcją. Bezpiecznie wróciliśmy na statek. Była dostawa zamówionych wcześniej u „Liczmana” ( nadzorca dokerów) alkoholu i owoców. Whisky po 10USD za litr, obojętnie jaki gatunek zamówiłem okazał się zwykłą przepalanką. Owoce: 5kg papai i 8kg awokado – okazało się wyjątkiem – były smaczne.
26.12.2004 II DZIEŃ ŚWIĄT
Śniadanie – przegląd najlepszych dań z dwóch poprzednich dni. Siedzimy przy drinkach w salonie (drinki ze złości – nie doszła do skutku organizowana wycieczka czółnem). Szykuje się wojna religijna. Leszek jest luteraninem. Zna jednak perfekcyjnie historię chrześcijaństwa, a konkluzją jego jest to, że katolicy to złodzieje, a papież to najgorsze zło. Znalazł się elegancko Andrzej M.- wstał: Jeśli skończysz ten temat to mnie zawołajcie. I wyszedł.
Przez źle zrozumianą poprawność towarzyską nie zrobiłem tego, czego teraz żałuję.
Godzina 15:00 – zamawiamy przewodnika, samochód z kierowcą i jedziemy do Lagos. Centrum niesamowicie zaśmiecone. 80% wieżowców zdewastowanych. Miasto przecinają autostrady biegnące na estakadach. Między pasmami ruchu, wały śmieci (w większości opakowania po napojach). Na targowisku udaje mi się kupić drobiazgi z drewna: 2 maski i popiersie kobiety. Dość pobieżnie zwiedziłem Lagos, ale nie widziałem innych białych. O 21:00 III oficer organizuje wypad do nocnego klubu Twenty One, ale napiszę o tym kiedy moja wnuczka skończy 18 lat.. Wracamy o 2:00.
27.12.2004
Godzina 10:00 odbijamy od kei. Lagos będę wspominał miło. Spotkałem się z solidnością, rzetelnością i uczciwością tubylców (zostawiłem aparat fotograficzny w samochodzie, którym byliśmy na zakupach; aparat dostarczono mi na statek...). Nijak to się miało z wcześniejszymi opowieściami. Dokerzy nigeryjscy pracowali sprawniej niż ich koledzy w Antwerpii – rozładunek trwał 2 dni, krócej niż przewidywał kapitan. Z przyjemnością wrócę tam za rok.