28.12.2004
Słońce i pogoda, słońce i pogoda...
Basen napełniony. Pełne lenistwo. Andrzej M. Zniknął. zaczął się jego zły okres.
Wieczorem wpływamy do Abidjanu. Życzę Wam Happy New Year in advance.
29.12.2004
Jesteśmy w Abidjanie. Po śniadaniu dostajemy Laisser-Passer (przepustka). Wybieramy się ja, Teresa (zna francuski) i Leszek. Bierzemy taksówkę do centrum. Kierowca nie chce zapłaty w dolarach (3$). Nigdzie nie widać kantorów. Podwozi nas pod bank, gdzie jest długa kolejka. Teresa płaci koszulką reklamową Euro-Afryki. Wymiana w banku trwała ponad godzinę – procedury antyterrorystyczne. Było przynajmniej chłodno – na ulicy ponad 36 stopni. Kupuję widokówki + znaczki na listy – około 15USD. Teresa – specjalistka od francuskiego – wrzuca swoją pocztę do żółtej skrzynki, do której wrzuca się uwagi w celu poprawienia obsługi klienta. Czarni trzymają się za brzuchy. Nikt nie ma do tej skrzynki kluczy. Obiecują, że jak otworzą, to kartki wyślą. Ruch w centrum bardzo duży. Sporo eleganckich samochodów. W taksówkach – taksometry. Dużo sklepów i straganów. Jesteśmy dużą atrakcją turystyczną dla tubylców jako jedyni biali. Francuzi wysłali swoje rodziny do Francji, jedynie pozostał garnizon na lotnisku cywilnym. Mamy trochę duszę na ramieniu. Około pół godziny stoimy na postoju taksówek. Nad kolejką czuwa czarny security , który dobiera pasażerów w zależności od kierunku jazdy (za osobną dopłatą). Taksówka wiezie nas najpierw do Air Portu (źle usłyszał), a dopiero potem do portu morskiego. Za 5USD zwiedziliśmy kawał miasta.
Wreszcie spóźniony obiad i odpoczynek w chłodnym salonie przy „Independent Nigerien” – drink, który wymyśliłem na poczekaniu, żeby pozbyć się świństwa, którego tanio nakupiliśmy od dostawcy w Lagos. O 23:00 wpada III oficer – jest ekipa na dyskotekę w „Blu Bay” i pyta czy jedziemy. Nie wiem czy nocny upał, moje lenistwo czy też przekonanie, że nie może być lepiej niż w Lagos spowodowało, że nie pojechałem.
30.12.2004
Godzina 6:00 – zmieniamy miejsce postoju. Lubię przyglądać się czynnością odbijania i przybijania do nabrzeża. Są to jedyne trudne momenty w żegludze, ale bardzo widowiskowe. Teresa dała dupy!!!, ale zacznę wszystko od początku. Po śniadaniu, Teresa, Maria i ja jedziemy do miasta. Chcemy kupić pamiątki i trochę pozwiedzać. Teresa znająca francuski przejmuje inicjatywę. Po zatrzymaniu taksówki, negocjuje cenę: chcemy pojechać ok. 30-40 km za miasto, czas korzystania z taxi około 3 godziny. Mówi rzeczywiście płynnie i z wdziękiem. Na moje próby wtrącenia się, żeby ustalić warunki na piśmie, gromi mnie i patrzy z politowaniem. Kierowca jest młody i bardzo miły. Po chwili Teresa informuje nas, że wynegocjowała wynagrodzenie za usługę 13 000 franków co za cholerę nie daje się rozsądnie podzielić na trzy. Rzeczywiście w trakcie bazgrała i skreślała jakieś liczby. Te 13 000 to jak na tutejsze ceny kawał grosza (30USD). Przyjmujemy warunki i jedziemy. O tym jak się udała wycieczka za chwilę. Po powrocie do portu Teresa odprawiła mnie z Marią: zapłaci i chce jeszcze dać kierowcy jakiś prezent. Jemy z Marią spóźniony obiad, a Teresy nie ma. Jakaś awantura przy trapie: Teresa chce wejść na statek, a przemiły kierowca nie pozwala. Bierzemy Liczmana – lokalny majster od rozładunków-, który wyjaśnia, że taksówkarz umówił się na 30 000, a dostał 13 000. Zapłaciliśmy resztę, a ja poprosiłem Teresę, żeby więcej nie mówiła przy mnie po francusku.
A sama wycieczka była rewelacyjna. Byliśmy ok. 40 km za Abidjanem we wiosce, w której wyrabia się pamiątki. Droga wiodła wzdłuż oceanu, przez gaje palmowe, przy drodze rosły opuncje. Największą atrakcją były częste kontrole przez wojsko i policję. Mijaliśmy też bazę komandosów francuskich. Wyglądało to bardzo groźnie: zasieki z drutu kolczastego, zasłony z worków piasku i wszyscy z bronią gotową do strzału. Mieliśmy wprawdzie informacje z Radio France o sytuacji, ale w końcu raz się żyje. Zrobiłem małe zakupy.
31.12.2004 SYLWESTER
Po śniadaniu, Andrzej M., Leszek i ja idziemy do miasta. Wyzwaniem jest, żeby przejść pieszo bardzo niebezpieczny most łączący port z centrum. Ma on złą sławę: poprzednim razem jak był tu Andrzej, zakłuto nożem marynarza rosyjskiego – poszło o aparat fotograficzny.
Leszek i ja bierzemy aparaty i z duszą na ramieniu idziemy przez most. W centrum mamy już lepsze humory. Doszliśmy pieszo na koniec miasta do przepięknej katedry z pomnikiem Jana Pawła II. Zrobiłem dużo zdjęć. Wracamy taxi za 2000 franków. Po obiedzie chciałem iść do fryzjera. Idąc rano do miasta, widziałem blisko portu jego warsztat pracy – taboret dla klienta i stoliczek na przyrządy. Warsztat ten znajdował się na chodniku ulicy portowej, pod gołym niebem. Barber zwinął jednak interes. Skończyło się na piwie z lodówki w portowym barze. Na kolacji kapitan zaprosił wszystkich do mesy kapitańskiej, będziemy obchodzić Nowy Rok od 23:00 – północ w Polsce – do 24:00.
1.01.2005 NOWY ROK
I znowu jestem o rok starszy. Wczorajsza impreza sylwestrowa była nijaka. Mimo zaproszenia kapitana, załoga świętowała na swoim pokładzie (dochodziły śpiewy). My natomiast za stolikiem oficerskim spędziliśmy tę godzinę na stojąco z kieliszkiem w ręku. Szampana było dużo, dobre jedzenie jak zawsze, ale brakło organizacji. Po śniadaniu wyruszyliśmy z Abidjanu do San Pedro - około 250 km na zachód. Tam, mamy doładować kakao. Sprawa opłat za roaming jest dla mnie niepojęta: raz opłata za przyjęcie sms od Marcina – z komputera zjadła mi 20 zł, a sylwestrowe od Agaty i Ewy kosztowały 2 zł.
Niezbadana jest Afryka, a najbardziej tajemniczy system telekomunikacji. Leszek w Nowy Rok nie wysłał żadnego sms; wyświetlało się: skontaktuj się ze swoim operatorem.