. Wyjazd o 21.30 . Zamiast planowanych 4 godz. jedziemy 6. Kilka km. za miastem przeszkody w postaci ułożonych barykad z kamieni. Po północy rozpoczął się 3-dniowy strajk. Jedziemy przez góry, zaczęły się serpentyny a skończył się asfalt i w dodatku jest po ulewnym deszczu i jest ślisko. Widoczność pomimo nocy jest dobra. Całą drogę i góry oświetla nam księżyc. Zbyszek jak zwykle śpi. Ja obserwuję niesamowite zmagania kierowcy . W pewnym momencie oberwana skarpa i rwący potok zagrodził nam drogę akurat na zakręcie. Kierowca kilka razy próbował pokonać tą przeszkodę. Od mojej strony , zaraz za oknem busa była przepaść. Było to silne przeżycie dodatkowo mając świadomość, że w każdej chwili bus może stoczyć się w przepaść. Na trasie całej naszej podróży było mnóstwo przydrożnych krzyży i kapliczek. Kapliczki wyglądały jak psie budki udekorowane sztucznymi kwiatami i chorągiewkami . Do tego wszystkiego ruch samochodowy w górach jest znaczny. Czasami miałam wrażenie , że dwa busy nie zmieszczą się przy mijaniu. Do Santa Barbara dotarliśmy ok. 3 w nocy. Tam przesiadka do małego prywatno-turystycznego busika. No i dotychczasowa droga to było nic w porównaniu z szybką jazdą tego zdezelowanego auta do którego kierowca napchał 17 turystów z bagażem i po drodze zabierał jeszcze miejscowych na stopa. Gdy się zatrzymał zastanawiałam się jak oni się zmieszczą, ulżyło mi gdy pokazał im miejsce na dachu. Po drodze nie obyło się bez ciekawych zdarzeń. Najpierw nie mogliśmy wyrobić zakrętu pod kątem 360st. pod górę na śliskim, gliniastym podłożu a za plecami oczywiście przepaść. Kierowca jechał z fantazją , b. szybko szczególnie jak zabrał znajomą z dzieckiem ( do środka). Może to był sposób, aby się nie zakopać w glinie tak jak przydarzyło się busowi z naprzeciwka i zatarasował drogę. Panowie z naszego busa pomagali przy odkopywaniu. Wstawał dzień , mgła sunęła dolinami a powietrze było parne i wilgotne. To wszystko było nieznanym uczuciem w odbiorze bodźców otaczającej przyrody. Czuło się niesamowitość miejsca , otaczającej roślinności i to że jest się w buszu może nie takim prawdziwym amazońskim, ale zawsze ...a zagrożenia ze strony natury są realne. O 7 rano dotarliśmy do Santa Teresa. Maksymalnie wykończona po 2 –dniowej diecie, problemami z żołądkiem , nieprzespanej nocy marzyłam o łóżku.
21.02. czwartek Poznany wcześniej Chilijczyk ( nazwałam go Elvis ) i jego grupa w sumie 5 młodych osób z marszu idzie dalej. Wiedzieliśmy ,że ten wariant dotarcia do Machu Picchu wymaga poświęcenia , ale nie myślałam ,że aż takiego. Musimy się ich trzymać bo nie znamy drogi. Przeprawiamy się przez rwącą rzekę w małym wózeczku zaczepionym do stalowej liny i dalej pieszo w górę ścieżką , w upał aż do hydroelektrowni. Niestety nie było żadnego transportu. Maszerowaliśmy do południa, wpisaliśmy się do księgi przed portiernią elektrowni. Chyba już miałam dość bo w rubryce wiek wpisałam 21 lat. Ale gdybym miała więcej to dalej bym chyba nie poszła. Zbyszek okazał się dżentelmenem i wziął mój bagaż. Byłam mu niezwykle wdzięczna. Po dotarciu do stacji kolejowej mamy przerwę na obiad. Czeka nas jeszcze marsz po torach ok. 15km. Ta trasa miała trochę więcej cienia. Do Aqua Calientas czyli do celu dzisiejszej podróży dotarliśmy o 16.30. Prosto do hotelu, gorąca kąpiel i do łóżka. Krótki spacer wieczorem. Naszych Chilijczyków już nie spotkaliśmy.
22.02. piątek MACHU PICCHU. Pobudka o 4 rano i wjazd pierwszym busem do miasta Inków. Zwiedzania cały dzień. Wieczorem nie możemy kupić biletu powrotnego, bo nie możemy się z nimi dogadać. Odsyłają nas na drugi dzień.
23.02. sobota Zbyszek wstaje o 5 rano i idzie do kasy biletowej ok. 5min. drogi . Dostaje bilety na 5.35. Przysyła mi sms-a „ pakuj się” ale ja oczywiście śpię i mam wyłączoną komórkę. W biegu łapiemy nasze bagaże i lecimy, mamy jeszcze 2minty. Po drodze Zbyszka łapie atak kaszlu, ochroniarz nie chce mnie wpuścić na peron bez biletów, które ma Zbyszek a pociąg zagwizdał dwa razy i odjechał. Zamieniamy za opłatą (6USD) bilety na 9.30 i wracamy do hotelu. Mamy czas, żeby się spakować , zjeść śniadanie i zrobić parę zdjęć. Ten pociąg mamy spod okien hotelu. Ulżyło nam gdy usiedliśmy w wagonie , ale w Ameryce Płd. do końca nie można być pewnym, że coś jest na pewno. Po dwóch godz. jazdy pociąg się zatrzymał. Okazuje się ,że to stacja końcowa , wszyscy wysiadają, a bilety mamy przecież do Cuzco. Nikt nic nie wie. Doczepiliśmy się do francuskich turystów, którzy znali hiszpański. Dalej prywatnym busem za dodatkową opłatą jedziemy do Cuzco. Po drodze w kilku miejscach widzimy pozostałości po kamiennych barykadach.