Po ponad miesięcznym pobycie w Adelajdzie wylot do Sydney.
Wszystko co piękne musi się kiedyś skończyć. Pewnie gospodarze też odetchnęli z ulgą, ale nie dali tego odczuć. Nad gościnnością Jacka i Marysi nie będę się rozwodził gdyż wypełniło by to dziennik podróży do końca.
Podziwiam też Ewelinę że cały swój urlop poświęciła pokazując uroki Australii.
Po wylądowaniu w Sydney, na lotnisku w Agencji Turystycznej biorę namiar na tani „ Bumerang Hostel”. Shuttle bus dowozi mnie za 12$ z lotniska pod hotel. Uprzedzam recepcjonistę: „Sorry my english is not good” i proszę o nocleg na 8 dni. Facet gada szybko i nic nie potrafię zrozumieć. Ponawiam pytanie i proszę żeby mówił wolno. On natomiast pokazuje palcami na uszy i pyta mnie czy jestem głuchy. Robię się czerwony i odcinam się mówiąc po polsku: ”jesteś kutasem” i dalej pytam - you understand ? On z kamienną miną odpowiada – Yes, I am Czech...
W końcu ląduję w Backpackers Hostels na Frendlhurst w dzielnicy Wooloomooloo [ piękna nazwa co?] Dzielę pokój z trzema Skandynawami.
Na stole kładę kartkę na której po angielsku wyjaśniam że chrapię, ale że nie zależy to ode mnie tylko jest to problem medyczny I am sorry... i kładę obok 3 stopery. Śpiąc w tanich ale i ciekawych hostelach w wieloosobowych pokojach z powodu chrapania przeżywałem stresy, bojąc się że moją przypadłość wpiszą mi do paszportu...
W pierwsze 4 dni przeleciałem całe centrum Sydney wzdłuż i wszerz. Zwiedzałem wszystko co zalecała mapa turystyczna miasta. Popłynąłem też za radą Eweliny do Manly, gdzie jest wspaniała plaża. W Sydney nie ma plaż, wszyscy odpoczywają i opalają się w parkach na trawie. Przed wejściem do ogrodu botanicznego napis: chodź po trawie , oglądaj wspaniałe drzewa, krzewy i wiele gatunków ptaków...
Trafiłem na Festiwal Sydney 2008. Co wieczór odbywały się w Hyde Parku koncerty muzyczne zespołów z całego świata. Wejście to wydatek 40 – 50$. Koncerty były na świeżym powietrzu, więc wystarczyło usiąść w parku na ławce i słuchać muzyki do północy. Takich darmowych słuchaczy było wielu...
30m od hostelu odkryłem „Burbon pub” w którym między 18.00 – 21.oo [happy hours] można zjeść ogromny bun steak za 10$ i wypić piwo za 3$, co na ceny australijskie jest b. tanio.
Wydaje mi się, że nieźle poznałem Sydney. Wychodziłem z hostelu wcześnie rano i wracałem grubo po północy. Na zawsze zapamiętam atmosferę tego miasta, w pamięci pozostanie sylwetka gmachu Opery, Harbour Bridge,
Jest to miasto do którego chce się wrócić.